Pew­nie kosi, bo bur­czy na podwór­ku i ten cudow­ny zapach koszo­nej tra­wy. Inna spra­wa, ile żar­cia się marnuje.

- Duży — jak będziesz wra­cał przy­nieś coś dobre­go — malin­kę, pozio­mecz­kę. Waż­ne żeby było czer­wo­ne. Lubię czerwone.

Pew­nie nie sły­szy. Tele­fo­nu też nie sły­szał. Haaaa. Może mnie weź­mie na spa­cer? Sło­necz­ko, świe­że powie­trze, desz­czyk tro­pi­kal­ny z takiej dużej ana­kon­dy. Cie­ka­we jak mu się uda­je tyle wody w niej zmie­ścić. O, idzie Duży, pew­nie wypić zim­ną kawę. O rany, jaki on zie­lo­ny. Wszyst­ko robi, żeby mi się spodo­bać, ale nie jest w moim typie. O, i tasz­czy klat­kę. Będzie spa­cer. Haaaa. Jak ja to lubię.

- No pij tę kawę — idziemy!!!

Ach, wia­te­rek, sło­necz­ko… cza­sa­mi coś pobrzę­czy, i te zapa­chy… Tyl­ko te sier­ściu­chy. Poszły, haaaa! Z dale­ka ode mnie. Duuży­y­yy, weź to futro!